wtorek, 3 lutego 2015

Znaczenie wczesnych doświadczeń

Jest taka książka autorstwa Bruno Bettelheim'a Wystarczająco dobrzy rodzice. Część z Was pewnie pamięta autora słynnych psychoanalitycznych interpretacji baśni w Cudowne i pożyteczne (jeśli nie to polecam tę lekturę, bo warto!). I w tej książce opowiada on o znaczeniu relacji między dzieckiem, a rodzicami, zwłaszcza tych najwcześniejszych.

Po blisko 70-ciu latach pracy z dziećmi i ich rodzicami wypracował własne metody psychoanalizy. Przychodziły do niego inteligentne, bogate, zaangażowane mamusie, których dzieci nie odbiegały zasadniczo od normy. Pracował też z personelem i dziećmi Szkoły Ortogenicznej, zajmującej się rehabilitacją dzieci z poważnymi zaburzeniami psychicznymi. Był więc po obu stronach barykady i na tej podstawie (oraz na podstawie solidnych badań naukowych) napisał Wystarczająco dobrych rodziców

Żródło zdjęcia
Co jakiś czas będę zamieszczała tutaj podsumowania kolejnych rozdziałów, bo warto mieć ogląd na całą książkę, a nie tylko na jej reprezentatywne fragmenty. Dziś przykładowo opowiem co Bettelheim pisze o znaczeniu wczesnych doświadczeń.

Wiadomo, że problemy z dziećmi trzeba jakoś rozwiązywać. Najprościej jest doraźnie, często jednak jest to metoda przynosząca jedynie chwilowy skutek. Trzeba, jak w grze w szachy, przewidywać do przodu, nie być krótkowzrocznym. Nie można też narzucać dzieciom dorosłych reguł zbyt restrykcyjnie (bo trochę jednak trzeba), by umożliwić dzieciom konstruktywne radzenie sobie z problemami. A przy tym wszystkim należy pamiętać, że "nie ma jasności ani powszechnej zgody na temat tego, co decyduje o kształtowaniu się pożądanych relacji między dzieckiem a rodzicem. Przede wszystkim zaś wychowanie dzieci nie jest zabawą, jak gra w szachy, ale całkiem poważnym zajęciem" - jak pisze Bettelheim (s. 23). 

Mając to na uwadze autor nie podaje gotowej recepty na to, jak być dobrym rodzicem, ale pobudza swoich czytelników do kształtowania własnych koncepcji wychowawczych, brania w tym wszystkim pod uwagę charakteru ich samych oraz dzieci. Uczy też przewidywania o kilka ruchów na przód, jaki skutek przyniesie dana reakcja. Czemu to służy? Dobremu dzieciństwu.

Bettelheim, nieco w sukurs behawiorystom odwołuje się do Freuda, który w swoich teoriach najwięcej chyba miejsca poświęca znaczeniu wczesnych doświadczeń. Te pierwsze konfrontacje z rzeczywistością przynoszą później faktyczny kształt naszych relacji z innymi, postrzegania świata, organizacji życia. Wychowując dziecko należy, zdaniem autora, kształtować postawę pozytywną - dziecka i świata, gdyż od tego zależeć będą jego późniejsze doświadczenia. Dorastanie dzieci to nic innego, jak wychodzenie powoli ze stanu permanentnej przyjemności, do stanu indywidualności i manifestacji własnych cech osobowościowych. Bettelheim podkreśla ten proces i wskazuje na kluczową rolę początku - etapu życia w przyjemności, czyli popularnie zwanego niemowlęctwa. Przed ukończeniem pierwszego roku życia dziecko ma na celu zaspokojenie wszystkich swoich podstawowych potrzeb, generuje też pierwsze potrzeby drugiego rzędu (czyli mówiąc prosto - chce się bawić). Wszystkie dziecięce zachowania tego okresu mają na celu zaspokojenie potrzeby przyjemności. W grę wchodzą oczywiście: sucha pieluszka, pełny brzuszek, wyspane oczka, przytulony misiu, a czasem nawet zabawa kontaktem czy zjedzenie baterii - dzieci są po prostu przekonane (nie zawszesłusznie), że ich sposób postępowania, jest najlepszym w danej sytuacji. Nie mają dorosłej perspektywy i naszych doświadczeń, często nie wiedzą, że "tak" nie wolno. Rodzice zaś mają tendencję do zapominania o tym.

Dlatego proponuję (ze swojej strony) spędzić trochę czasu w pozycji dziecka - dosłownie. Poraczkować po domu, nie przekraczać w pionie 80-ciu centymetrów, nie mówić komunikatywnie, a mimo wszystko ciągle o coś prosić. Już po kwadransie zobaczymy, jak bardzo dziecięca perspektywa różni się od naszej. To samo tyczy się dziecięcej psychiki. Tak, jak dziecięcą fizyczność możemy sobie zasymulować, tak o inności dziecięcego sposobu myślenia możemy tylko pamiętać. 

Bettelheim wskazuje też na bezpieczeństwo, jako jedną z głównych potrzeb do zaspokojenia. Jeśli maluch jest bezpieczny to wtedy może skupić się na dodatkowych (niż podstawowa fizjologia) aspektach swojego rozwoju i zaczyna się uczyć. Najprostszym sposobem do zapewnienia dzieciom bezpieczeństwa jest bezpieczeństwo rodziców. Pewność, przekonanie o panowaniu nad sytuacją pozwala uniknąć rozchwiania i poczucia winy, wątpliwości, sprawia, że zajmujemy się dzieckiem pewniej, lepiej. Prostą zatem drogą do spokojnego rodzicielstwa jest zasada "robię to, co trzeba, bo właśnie tak chciałam/łem to zrobić". 

Oczywiście mówimy tu o przypadkach, gdy normalne problemy nie przyjmują niepokojących proporcji. Nie wszystkie nasze decyzje wpływają przecież na przyszłość naszego dziecka. Czasem obiad zjedzony rączkami jest po prostu dobrą zabawą i niczym więcej. Ta relacja działa też w drugą stronę, czego też trzeba mieć świadomość. Bywają przecież relacje odwrotnie proporcjonalne, ale temu poświęcę już osobny tekst. 

Tymczasem zapraszam do lektury (lub wracania na bloga po kolejne podsumowania rozdziałów) Wystarczająco dobrych rodziców - książki, która nie daje recepty, jak być dobrym rodzicem, a jedynie stymuluje do bycia najlepszymi, jakimi potrafimy być.

Pozdrawiam,
Olga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz